Mur klubu Cocomo przy ul. Lektykarskiej w Gdańsku od kilku tygodni wzbudza zainteresowanie przechodniów i mediów. Nie żeby sam w sobie był jakiś szczególny czy też zabytkowy, ale już sam fakt, że właściciel nowego klubu rozrywkowego samowolnie zmienia estetykę budowli postawionej w Głównym Mieście, zasługuje na uwagę. I o rozgłos chodzi tu najbardziej. Najpierw pojawiła się przed klubem dykta, co zarządca tłumaczył koniecznością zabezpieczenia muru, którego stan miał być nie najlepszy. W ostatnich dniach dyktę pokryła reklama tego, co czeka na klientów klubu za murem. Na jedno i drugie nie było zgody wojewódzkiego konserwatora zabytków, a bez niej w tej części miasta można jedynie rozdawać ulotki przechodniom. O zgodę na reklamę "wielkiego formatu" nikt nie pytał, bo odpowiedź jest z góry przesądzona. Jak informuje referat estetyzacji Urzędu Miasta, wystarczy zajrzeć do planu miejscowego, by mieć pewność, że w miejscu, gdzie stoi mur, konserwator mógłby spojrzeć przychylnym okiem jedynie na szyld lub tablicę informującą o tym, co dzieje się za parawanem. I na nic tu kobiece wdzięki. Urzędnicy wezwali właściciela nieruchomości do usunięcia samowolki, z podobnym zamiarem nosi się nadzór budowlany oraz konserwator zabytków, który zapowiedział kontrolę u właściciela lokalu. Takich spraw nie załatwia się z dnia na dzień, więc groźba w postaci grzywny w wysokości 50 tys. zł działa z mocą powiedzenia „strachy na Lachy”. A reklama jak wisiała, tak wisi. 12.11.2012 / fot. Maciej Kosycarz / KFP

dodaj do koszyka wszystkie wyświetlone zdjęcia