Publiczność 38. Gdynia – Festiwalu Filmowego zobaczyła film "W imię..." Małgorzaty Szumowskiej. - Jest mocny – mówili po projekcji widzowie. Chodzi o emocje, o dramaty wewnętrzne bohatera naznaczonego samotnością i bezsilnością, a poniekąd także o to, że film porusza temat homoseksualizmu w kościele. Podobnie jak „Płynące wieżowce” Tomasza Wasilewskiego, „W imię...” musi się mierzyć z etykietką kina gejowskiego. Inaczej niż Wasilewski, Szumowska nie broni się przed nią, nie czyni z tego zagadnienia. Nie staje po niczyjej stronie i nie dzieli świata na „homo” i „hetero”, nie krytykuje też kościoła. - W Berlinie (na festiwalu – przyp. red) krążył dowcip, że papież obejrzał film Szumowskiej i ustąpił – żartował na konferencji prasowej w Gdyni Michał Englert, operator i współscenarzysta. - Film ma bardzo długą drogę festiwalową. Tych festiwali jest około osiemdziesięciu. Na niektórych zdobywamy nagrody. W tej chwili mamy bodaj pięć – rozwijała wątek festiwalowy reżyserka obrazu wymienianego wśród poważnych kandydatów do gdyńskich nagród. Takim kandydatem jest też Andrzej Chyra, nagradzany w poprzednich edycjach Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych za pierwszoplanowe role męskie w „Długu” i „Komorniku”. W filmie Szumowskiej gra świetnie rolę księdza Adama. W prowincjonalnym miasteczku, przepełnionym złem zwyczajnym, codziennym, duchowny próbuje zmagać się ze swoim homoseksualnym pożądaniem. Skazany na porażkę, miota się między dobrem i złem. - Nie konsultowałem tak dogłębnie tej postaci z księżmi, chociaż oczywiście rozmawiałem z kilkoma. Ale nie mogę powiedzieć, żebym coś nadzwyczajnego w związku z tą pracą robił - mówi o swojej roli Andrzej Chyra. Odniósł się także do tła, w którym twórcy osadzili akcję filmu. - Research oczywiście był, ale chodziło jedynie o to, żeby trzymać się jakiejś rzeczywistości. Reszta jest naszą wrażliwością i wyobraźnią – podkreślał aktor. Najwięcej kontrowersji towarzyszy scenie końcowej z jego udziałem. Ksiądz Adam chce się wyspowiadać. Nie może, bo w kościele „teraz jest sprzątanie”. - Nie brakuje odbiorców, którzy uważają, że w ogóle nie powinno jej być. Co ciekawe, W Europie scena ta często pozostaje niezrozumiana. Oni uważają, że to jest happy end. Nie rozumieją kompletnie o co chodzi. Pytają, dlaczego dramat kończę happy endem – dzieli się Małgorzata Szumowska. - Wiedzieliśmy od początku, jak chcemy zakończyć ten film. Nie dajemy żadnej jasnej odpowiedzi. Zmierzaliśmy jedynie do tego, by intymny dramat bohaterów pokazać w szerszym kontekście. 12.09.2013 / fot. Mateusz Ochocki / KFP, Krzysztof Mystkowski / KFP

dodaj do koszyka wszystkie wyświetlone zdjęcia