Nie będzie prokuratorskich zarzutów w sprawie napisu „im. Lenina”, usuniętego przez działaczy „Solidarności” w sierpniu ubiegłego roku z historycznej bramy nr 2 Stoczni Gdańskiej. Prokuratura Rejonowa Gdańsk-Oliwa umorzyła śledztwo. Okazało się, że „Lenin” nie był aż taki zabytkowy, na jakiego wyglądał w oczach miasta, które powiadomiło prokuraturę o zniszczeniu mienia. Śledczy ustalili, że do rejestru zabytków wpisane są jedynie skrzydła bramy i kawałek muru. Budynek bramny wraz z wszystkim, co się na nim znajduje, nie jest objęty ochroną konserwatorską. W tym kontekście powitalna „Stocznia Gdańska” wypada tak jak „Lenin”. Nie jest zabytkiem. O roli edukacyjno-historycznej, jaką przypisywali urzędnicy prezydenta Adamowicza „Leninowi”, nie może więc być mowy. O zniszczeniu mienia też się nie mówi, bo literki całe wróciły do urzędu miasta. - Dziwi mnie tylko, że prokuratura nie wszczęła śledztwa w sprawie propagowania symboli komunistycznych – komentuje Karol Guzikiewicz, wiceprzewodniczący stoczniowej „Solidarności”, jeden z uczestników akcji wycinania „Lenina”. - Adamowicz powinien być za to ścigany tak samo jak ściga się sprzedawców swastyk na Jarmarku Dominikańskim. Sprawiedliwości w tej sprawie zaczęliśmy dochodzić na innej drodze – w IPN. O swojej skuteczności Instytut przekonał nas przykładając rękę do wycięcia Lenina z reklamy Heyah – dodaje działacz „S”. Miasto szacuje, że na „Leninie” straciło 8,9 tys. złotych. Tyle musiałoby zapłacić za umieszczenie liter na bramie. Zdaniem prokuratury, Gdańsk może wystąpić do związkowców o zapłatę. 06.02.2013
Lenin wycięty z bramy Stoczni Gdańskiej
dodaj
do koszyka wszystkie wyświetlone zdjęcia