Nigdy nie miała silnika od motopompy. Mitem o sile 27 koni mechanicznych czerpanej ze strażackiego parku maszyn obrosła syrenka na skutek ogólnonarodowej skłonności do żartów. Śmieszy nas i pyrka na polskich drogach od 56 lat. Jeśli cofniemy się do prototypu z drewnianym szkieletem nadwozia, pokrytym płytami pilśniowymi, to będzie z nami już prawie całe sześć dekad. Nierównomierne pyrkanie dwusuwowego silnika, niebieskawy dymek ulatujący z rury wydechowej i ten niepowtarzalny zapach towarzyszący spalaniu mieszanki benzyny z olejem, unoszący się jeszcze długo po tym jak auto znikało za zakrętem, uczyniły z syrenki pojazd dziś kultowy. - Niemal od początku ciągnęła się też za nią opinia samochodu o delikatnych przegubach. Bo te – przy większych skrętach kierownicy – urywały się w Syrenie nader często – wspomina Piotr Sikora, szef Sekcji Pojazdów Zabytkowych Automobilklubu Morskiego, właściciel niebieskiej „skarpety” 105L z 1975 r. Sto piątka z literką „L” to już był luksus w świecie syren. Miała nawet regulowane oparcia w fotelach. - Ta z pozoru zaleta z czasem potrafiła przerodzić się w wadę. Słabość mechanizmu tkwiła w gwincie. Często używany wyrabiał się, by w końcu puścić w najmniej oczekiwanym momencie. Jak już raz kierowca poleciał na plecy, to potem nic nie dawało mu większej pewności za kierownicą niż kurczowe jej trzymanie – śmieje się Piotr Sikora. Jedno w komforcie siedzenia z kółkiem syrenki przez ćwierć wieku się nie zmieniło: żeby przysunąć się lub oddalić od kierownicy i pedałów, trzeba było z auta wysiąść, unieść fotel i trafić nim w „swoje” otwory podłogowe.
Produkcja modelu 100 ruszyła w warszawskiej Fabryce Samochodów Osobowych
20 marca 1957 r. Blachy pierwszych pięciuset prawdziwie polskich pojazdów dla „racjonalizatorów, przodowników pracy, aktywistów, naukowców i przodujących przedstawicieli inteligencji” były wyklepywane ręcznie. Prasy na taśmie montażowej FSO pojawiły się dopiero jesienią 1958 r. Wtedy też, bodaj w październiku, po raz pierwszy syrenka zaistniała jako bohaterka reklamy prasowej. FSO informowała P.T. Klientów, że „w sprzedaży wolnorynkowej oprócz średniolitrażowych samochodów Warszawa znajdują się małolitrażowe samochody Syrena”. Pod krótką charakterystyką (zużycie paliwa – 7,3 l/100 km, maksymalna szybkość – 105 km/h, ciężar - 860 kg) i czarno-białym zdjęciem syrenki, której drzwi otwierały się „pod wiatr”, klienci mogli odnaleźć informacje o tym, gdzie naprawia się owe polskie samochody. W całym kraju były trzy polecane stacje obsługi: fabryczna w Warszawie oraz autoryzowane - w Katowicach i Gdyni, przy ul. Czerwonych Kosynierów 189, przemianowanej na początku lat 90. ponownie na Morską. Z popularną „skarpetą”, ulicą Morską i dawną stacją kontroli pojazdów TOS (dzisiejszy budynek PZU) wiążą się wspomnienia Kamili Perzewskiej, 28-letniej właścicielki Syreny 105 z 1974 r. (dźwignia zmiany biegów jeszcze przy kierownicy). - To był jeden z trzech punktów na dwunastokilometrowej trasie „rodzice - dziadkowie”, w których Syrena mojego taty lubiła odmawiać posłuszeństwa. Regularnie zapierała się w tych samych miejscach – wspomina członkini Sekcji Pojazdów Zabytkowych gdyńskiego AM. Kremowo-bordową syrenkę ujeżdża od 2002 r. W czerwcu odebrała prawo jazdy, potem dała ogłoszenie na stronie internetowej miłośników syren i warszaw, a w listopadzie pojechała do Koszalina po swój pierwszy w życiu samochód. Syrenkę wybrała z... sentymentu. - Nie wiedziałam, na co się piszę. W pamięci miałam jedynie rodzinne przygody i ten niezapomniany zapach wydobywający się z rury wydechowej. Radość była za to podwójna, bo poprzedni właściciel odstąpił mi auto za darmo. Bardziej niż na gracie zależało mu na wolnym miejscu w garażu – wspomina Kamila Perzewska. Auto przeszło od tamtej pory dwa duże remonty, właścicielka zaś – solidną szkołę syreniarza, a to jest ktoś więcej niż kierowca. Dziś klubowicze polecają Kamilę jako kopalnię wiedzy na temat „skarpet”, zaś dziewczyna syreniarz śmieje się z tego, że jej rówieśnice mylą syrenkę z trabantem ("ale przejechać się za miasto, to chce każda"). Co ciekawe, na zlocie „mydelniczek” w Anklam, dokąd Kamila wybrała się w swoją najdłuższą syrenkową podróż, młodzi Niemcy dopatrywali się w polskim samochodzie owocu produkcji rodem z VEB Automobilwerk Eisenach. Brali syrenkę za coś w rodzaju limitowanej serii Wartburga 311. - Ale ona była i jest nasza. Co prawda jeszcze na początku XXI wieku mogła być postrzegana w kategoriach wstydu, jednak na przełomie lat 2008 i 2009 zaczęliśmy częściej zwracać uwagę na jej wartość historyczną. Sam jestem najlepszym tej zmiany w podejściu do „skarpety” przykładem. Nigdy wcześniej nie miałem syrenki, specjalizuję się w zabytkowych oplach, a moim pierwszym autem był fiat 125p z 1975 r. Jednakowoż w 2005 r. żal zrobiło mi się na widok „skarpety” wyrwanej przez kolegę z rąk mieszkańca Oksywia. Była po tak zwanym polskim remoncie: płyta podłogowa trzymała się w niej na biteksie, lakier pokrywał spawy maskujące dziury... Wziąłem ją, odremontowałem, jest i jeździ. A z częściami nie ma problemu. Jak wszystko dzisiaj, można je dostać na allegro – opowiada Piotr Sikora.
Pierwsze syrenki były warszawskie, ostatnie modele – 105L z drzwiami otwieranymi „z wiatrem”, dostawcze Bosto i „rolnicze” R-20 – wyjechały w 1983 r. z Fabryki Samochodów Małolitrażowych w Bielsku-Białej. Jak podają źródła oficjalne, obie fabryki wyprodukowały ich 521 tys. i 311. Ile jest dzisiaj, nikt tego nie wie i nikt nie liczy. - Pewnie nie więcej niż dwa tysiące, a z tego tylko część na chodzie... - zastanawia się głośno Mirosław Margasiński, prezes Klubu Miłośników Syren i Warszaw w Nekli. Malutkie miasto w powiecie wrzesińskim (woj. wielkopolskie) uchodzi za nieoficjalną polską stolicę „syreniarstwa”. - W klubie mamy ok. 120 syrenek. Jedna trzecia należy do miejscowych miłośników pojazdów zabytkowych. Nekla liczy niespełna 4 tysiące mieszkańców, więc siłą rzeczy może poszczycić się również najwyższym w Polsce odsetkiem syreniarzy. Co setny mieszkaniec Nekli jeździ syrenką – z dumą wylicza prezes Margasiński. W Gdyni doliczyliśmy się trzech syrenek w barwach Sekcji Pojazdów Zabytkowych Automobilklubu Morskiego. Ile jest takich jeżdżący zabytków w całym Pomorskiem? - Danych brak. Nie prowadzimy elektronicznej ewidencji pojazdów zabytkowych. Wszystko jest w klasycznych kartotekach – około 800 samochodów. Syrenek może tam być – powiedzmy – kilkanaście – wyjaśnia Marcin Tymiński, rzecznik prasowy Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków. Wystarczy, żeby ciekawość pohamować. Na odtrąbienie końca syrenek się nie zanosi. 15.03.2013
Światowy dzień bez malucha
dodaj
do koszyka wszystkie wyświetlone zdjęcia